czwartek, 25 października 2012

Publiczna Sieć Transportowa - zło konieczne?

Wydawałoby się, że skoro w Polsce jest kapitalizm to zniknie też monopolizm...

A gdzie! O ile PKP w kilkunastu odsłonach jakoś sobie radzi i ma przytomne ceny adekwatne do możliwości świadczonych usług o tyle z transportem publicznym już tak fajnie nie jest.

Jak wiadomo ceny paliwa są na dość wysokim poziomie i nic nie wskazuje byśmy mieli wrócić do lamentu mediów gdy bezołowiowa osiągnęła porażający poziom: 4,68 zł...
W każdym razie wiadomo, że droższe paliwo to droższe WSZYSTKO. Od jedzenia po transport. A właściwie przez transport. Coraz częściej wiele osób zostawia swoje autka i przesiada się do MPK-ów. Z jednej strony mnie to nie cieszy. Kto lubi jechać w ścisku? Z drugiej...także ci ludzie dokładają się do MPK-ów a z trzeciej strony: im więcej ludzi tym większe zainteresowanie -> tym większa szansa zarobku i mniejsza szansa kasacji kursu (w normalnym państwie). Niestety MPK/MZK (i jak to się tam zwie) bronić się musi przed kryzysem. A najlepszym orężem i jednocześnie tarczą są portfele mieszkańców. Więc podwyższa się opłaty za bilety ( i za kary). Rzadko za podwyżkami cen idzie poprawa jakości świadczenia. Najczęściej to zjawiska przeciwne sobie. 

Podam przykład.

W mieście X są autobusy. (tylko :() 
Linii jest dość niewiele bo około dwudziestu, bodajże.
Dodam, że jest to jedyny przewoźnik w mieście. W każdym razie nie dość, że autobusy się spóźniają (1,5 km odcinek lepiej przejść nawet w zimie i zamieci aniżeli czekać i odmrażać sobie po kolei wszystkie palce) to jeszcze bilety są zbyt drogie. A w życie wchodzi kolejna podwyżka. Tłumaczą się oczywiście ludzie, że benzyna drożeje. Mhm, tak, auta zarządu na pewno potrzebują więcej paliwa by można bylo dalej nimi jechać.

Jednocześnie tnie się trasy autobusów odcinając wiele osób od świata tak naprawdę...Pominę fakt, że są remonty.
Bo remonty są w większości polskich miast i jakoś inne MPK-i jakoś sobie z tym radzą.
Znaczy się z opóźnieniami.
Dodam do tego, że w mieście X (jak pewnie w większości polskich miast gdzie funkcjonuje komunikacja publiczna) uruchamia się okolicznościowe kursy, co moim zdaniem już jest niepotrzebnym kosztem. 
Np. gdy są Zaduszki. Niestety w tym roku jedna linia ma skróconą trasę albowiem w mieście X są remonty i po prostu ta linia stałaby w koreczkach. 

Uruchamia się kilka linii, a tylko ta jedna ma skróconą trasę...

Dlaczego nie wszystkie?

Zresztą na tych liniach nie jedzie się na ulgowym bilecie, tudzież braku biletu (ludzie po 70 tce). Nie, tam każdy płaci te 2,4 zł za kurs. I nie ważne, że ma się miesięczny. Wsiadasz do linii specjalnej i u kontrolera (lub kierowcy) kupujesz bilet. To w sumie wolę wsiąść do autobusu z cyferką zamiast literki na oznaczenia kursu i skasować bilet za 1,25 zł. (w sumie za cały przejazd zapłacę 2,5 zł -> z tego cmentarza wrócić kiedyś trzeba). Osoba z miesięcznym nie zapłaci nic. A osoba z normalnym karnetem (jednorazowych biletów się nie opłaca) zapłaci za dwa kursy 4,33 zł (czyli o 47 groszy mniej niż gdyby jechał "special line bus".
Wniosek nasuwa się sam.

Zaczynam się zastanawiać czy komunikacji miejskiej nie powinno się uzupełnić prywartną w mieście X. W Olsztynie jakoś to działa...W końcu jest walka o klienta, nie?

Monopol prędzej czy później odbija się czkawką każdemu z nas.