poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Nauczyciel...

Zbliża się szkoła. Już pierwszego dnia miesiąca września do szkół zawitają nowi adepci nauk wszelakich. 
Sześciolatki będą poznawać literki (jeśli nie nauczono ich w domu i w przedszkolu), cyferki i wierszyki.
Ich starsi koledzy będą musieli odświeżać sobie wiedzę, która zgodnie z obyczajem "wywietrzała" w czasie letniego odpoczynku.

A nauczyciele jak zwykle będą narzekać na zgryzotę i ciężki los, jaki mają. 
Kim był dla mnie nauczyciel kiedyś?
Przewodnikiem, guru, czasem istotą niedofinansowaną przez państwo.
No właśnie, przewodnik. Moi nauczyciele z podstawówki bardzo się starali wbić mi (i moim kolegom też) do głowy pewne zasady zachowania. Próbowali też wychować nas "kulturowo". Liczne wypady do teatru, ciekawe wycieczki miały w nas, młodych zaszczepić chęć poszerzania swoich horyzontów.
Później dzieci poszły do gimnazjum i liceum. I skończyła się era wychowania. 
Zaczął się proces "wlewania oleju do głów". Różnie to wychodziło.
Mam takie dziwne wrażenie, że nauczyciele z doświadczeniem przez duże "d" mieli większy wpływ na moją osobę niż młokosy po studiach (lub mających dopiero 2-3 lata pracy zawodowej). 
Było minęło, poszłam dalej.

Niemniej jednak dziwią mnie lamenty nauczycieli jak im to źle pracować za 2,5  tyś (czasem mniej, czasem więcej pieniążków spływa). Jeśli ktoś się nie nadaje na PEDAGOGA to niech lepiej nie idzie nauczać. Bo pedagog ma nie tylko wyłożyć swoją dziedzinę przed maluczkimi, ale też ich umiejętnie pokierować. Niestety szkoła może zniechęcić największych idealistów chcących być jak Siłaczka (pod względem wychowawczo-wykładowczym). Większość nauczycieli przybiera postawę jej przeciwnika. 
Roszczenia. Roszczenia. Roszczenia.

Rozmawiałam ostatnio z córką Znajomej. Dziecko narzekało, że po teście diagnostycznym z Królowej Nauk można było się załamać. Nauczycielka bowiem poświęcała czas swojemu pupilkowi a resztę miała gdzieś. Dzieci są w wieku około gimnazjalnym. 
Potem się dziwić, że dzieciaki zawalają testy*. W końcu ktoś ich konstytucyjnego prawa do zdobycia wiedzy pozbawił. I to gdzie? W miejscu realizacji tegoż obowiązku. Przecież dzieci są zawsze takie same. Leniwe, choć często mądre...Dobra, komu ja ściemniam? Ja powoli nabieram przekonania, że kolejne roczniki są coraz głupsze.
Na pewno mój rocznik jest głupszy od poprzedniego. A roczniki późniejsze są durniejsze niż mój. I tak dalej i tak dalej.
Ad rem.
Nie wiem skąd mogą się brać problemy z matematyką w podstawówce. Tym bardziej, że jak doniosła mi koleżanka, w podstawówce nie ma procentów. 
No hello, to w takim razie z czym tu można mieć problemy? 

Moja wychowawczyni z podstawówki jakoś nigdy nie narzekała podczas rozmów z rodzicami na swoje obowiązki. Raczej na nas, że się nie uczymy. (norma, młodziutcy nastolatkowie wolą pykać w gry i siedzieć na dworze niż zgłębiać arkana mowy ojczystej). Mimo tej całej biurokratycznej "farsy" brała nas na wycieczki. Tyle ile ja się nachodziłam w podstawówce...Sprzątanie świata, wycieczki do W. (nie, nie do Warszawy), chodzenie do lasu. 
O wypadach do teatru i kin nie wspomnę...A do tego ciekawe i fajne wycieczki.
W podstawówce co roku bywałam w innym miejscu.
Do tego obozy z inną Panią. W czasie JEJ wakacji! Które mogła spędzić z rodziną...To się nazywa nauczyciel z misją.
W gimnazjum i liceum nie było czasu. Na nic. Pal licho. Było minęło. Wiem, powtarzam się.
Jak to możliwe, że moi nauczyciele zawsze z nami rozmawiali. Nawet klasa uznała, że Plastyczka powinna nas uczyć oprócz Plastyki naszego "ulubionego" przedmiotu zwanego: Wychowanie do życia w rodzinie. Po prostu miała lepsze podejście do nas. I wypadała lepiej niż wykładający ten przedmiot. No, ale to był przedmiot nadobowiązkowy, więc nie traktowaliśmy go poważnie. Tak jak i religii. 
Nigdy żaden belfer przy uczniu nie skarżył się na swój los. No dobra, paru marudziło, ale pretensja nigdy nie była skierowana do nas jako uczniów (czyt. piszących klasówki odwrotnie niż oni by oczekiwali). 
Raczej marudzili na dyrekcję. 
Skąd te pretensje o pensję? Jeśli pracodawca płaci (w normalnej firmie nastawionej na wyniki i jako taki zysk) to oczekuje, że pracownik da z siebie wszystko. A jak jest w szkolnictwie? Dlaczego ilekroć wchodzę na różne strony, fora internetowe roi się tam od byków? Dlaczego na forach Onetu, WP, Interii wypowiedzi często nie mają ładu i składu? 
Gdzie poloniści? 
Ostatnio zaczytuję się w pewnym opowiadaniu. Właściwie nie tyle w opowiadaniu, co w analizach i komentarzach mieszczących się pod wyżej wymienionym "dziełem". 
Wymaga się od dzieci, by pisały jak najlepiej i zarazem pod klucz. No to piszą.
A jak coś źle zrobią (czyt. używają mózgu do myślenia lub im się zapomni mało ważnej kropeczki) to zaraz tracą punkty na sprawdzianie zewnętrznym. Tylko gdzie tu sprawiedliwość. Wiele artykułów prasowych "znakomitych" dziennikarzy o pensjach niewyobrażalnych są pełne błędów stylistycznych. 
Czasem popularna literówka złoży wizytę w takim tekście. A jednak nikt nie karze tych "twórców". Ba! Niektórzy załączają się do systemu PIANO. I twierdzą, że za ich krwawicę ludzie będą płacić. Pff...
Gdzie ich poloniści? Albo się wstydzą albo przewracają w grobach. 
A politycy? Toż to woła o pomstę do nieba. Nie dość, że sami mają nikły talent pedagogiczny, to jeszcze sieją zarazę zwaną "mówta, co cheta, kasę i tak mata". 
I ciągle mieszają w edukacji. I mieszają. W końcu durnym narodem łatwiej manipulować, nieprawdaż? A przed wyborami podlizują się nauczycielom, by ich pozyskać. Tylko co z resztą ludzi? Z resztą Polaków? Z tymi, którzy nie wybrali tej szlachetnej/przeklętej profesji. 
Sugeruję aby pedagodzy z prawdziwego zdarzenia się wzięli i wykopali miernoty ze swojego środowiska. 
Trzeba odbudować społeczeństwo.
Jak zrobili to nauczyciele we wczesnym PRL-u.
Mieli po 45-50 uczniów w klasie, a jakoś funkcjonowali. 
Mieli tylko tablicę, kredę i swój głos.
I jakoś nie było "koronacji" na właściciela śmieci. Nie było aż tylu rozbojów w szkołach. Dlaczego?